środa, 27 kwietnia 2011

Róża Paracelsa

Jorge Louis Borges
Róża Paracelsa
Tłumaczenie - Zofia Chądzyńska
Opracowanie - Krzysztof Sucherek



W pracowni, która zajmowała obie izby piwnicy, Paracelsus prosił swojego Boga, swojego nieokreślonego Boga, jakiegokolwiek Boga, by zesłał mu ucznia. Zmierzchało. Wątły ogień na kominku rzucał nieregularne cienie. Zbyt wielkim wysiłkiem było wstać i zapalić żelazną lampę. Paracelsus roztargniony z powodu znużenia, zapomniał o swojej prośbie .

Noc zamazała już tygiel i zakurzone alembiki, gdy załomotano do bramy. Wstał senny, wspiął się po krótkich spiralnych schodach i otworzył jedno skrzydło drzwi. Wszedł nieznajomy. On również był bardzo zmęczony. Paracelsus wskazał mu ławę; obcy usiadł i czekał. Przez jakiś czas nie zamienili słowa.

Mistrz przemówił pierwszy:
- Pamiętam twarze z Zachodu i twarze ze Wschodu - powiedział nie bez pewnego patosu. - Twojej nie pamiętam. Kim jesteś, czego ode mnie chcesz ? - Moje imię nie ma znaczenia - odrzekł obcy. - Trzy dni i trzy noce wędrowałem, aby wejść do twego domu. Chcę być twoim uczniem. Przynoszę ci cały mój majątek. Wydobył sakiewkę i wytrząsnął ją nad stołem; uczynił to prawą ręką. Monet było wiele i ze złota. Paracelsus stanął za jego plecami, by zapalić lampę. Gdy się odwrócił, spostrzegł, że lewa ręka przybysza trzyma różę. Róża zaniepokoiła go.

Pochylił się, złączył koniuszki palców i powiedział:
- Mniemasz, że potrafię wytworzyć kamień, który przemienia wszystkie elementy w złoto, a sam złoto mi dajesz. Nie złota szukam i jeżeli ty pragniesz złota, nigdy nie będziesz moim uczniem.

- Złota nie pragnę - odpowiedział obcy. - Te monety świadczą tylko o tym, jak silna jest moja wola studiowania. Chcę, byś nauczył mnie Sztuki. Chcę przebyć u twojego boku drogę, która prowadzi do Kamienia.

Paracelsus odrzekł powoli:
- Droga jest Kamieniem. Początek jest Kamieniem. Jeżeli nie pojmujesz tych słów, jeszcze nie zacząłeś pojmować, każdy krok, który uczynisz, jest celem. Obcy spojrzał na niego z niedowierzaniem. Powiedział zmienionym głosem: - Ale, czy cel istnieje ?

Paracelsus uśmiechnął się.
- Oszczercy, którzy są nie mniej liczni od głupców, twierdzą, że tu nie ma, i nazywają mnie szalbierzem. Nie przyznaję im racji, chociaż niewykluczone, że cel jest tylko ułudą. Wiem, że Droga istnieje.

Zapadło milczenie i odezwał się obcy:
- Gotów jestem przemierzyć ją z tobą, nawet jeżeli musielibyśmy wędrować wiele lat. Pozwól mi przebyć pustynię. Pozwól mi dojrzeć, choć z oddali. ziemię obiecaną, nawet gdy gwiazdy nie pozwolą mi po niej stąpać. Pragnę dowodu, nim wyruszę w drogę.

- Kiedy ? - zapytał z niepokojem Paracelsus.

- Zaraz - powiedział uczeń z nagłym postanowieniem.

Zaczęli rozmowę po łacinie, teraz mówili po niemiecku.

Młodzieniec uniósł różę do góry.
- Powiadają - rzekł - że potrafisz spalić różę i wskrzesić ją mocą twojej sztuki. Pozwól mi być świadkiem tego cudu. O to cię proszę, a potem oddam ci całe moje życie.

- Jesteś bardzo łatwowierny - powiedział mistrz. - Nie łatwowierności mi trzeba; żądam wiary.

Obcy nalegał.
- Dlatego, iż nie jestem łatwowierny, pragnę na własne oczy ujrzeć unicestwienie i zmartwychwstanie tej oto róży. Paracelsus ujął różę i, rozmawiając, bawił się nią.

- Jesteś łatwowierny - powiedział. - Mówisz, ze potrafię ją zniszczyć ? - Każdy potrafi ją zniszczyć - powiedział uczeń.

- Mylisz się. Czy sądzisz, że cokolwiek można zwrócić nicości ? Czy sądzisz, że pierwszy człowiek w Raju mógł był zniszczyć jeden choćby kwiat lub źdźbło trawy ?

- Nie jesteśmy w Raju - powiedział z uporem młodzieniec. - Tu, pod księżycem, wszystko jest śmiertelne.

Paracelsus powstał.
- W jakimże innym miejscu jesteśmy ? Sądzisz, ze boskość może stworzyć miejsce, które nie byłoby Rajem ? Sądzisz, że Upadek jest czymś innym niż niewiedzą ? Że jesteśmy w Raju ?

- Każda róża może spłonąć - powiedział wyzywająco uczeń.

- Jest jeszcze ogień na kominku - powiedział Paracelsus. - Jeżeli rzuciłbyś tę różę w palenisko, sądziłbyś, że strawił ją ogień i jedynie popiół jest prawdziwy. Powiadam ci, róża jest wieczna i tylko jej kształt może się zmienić. Wystarczyłoby jedno moje słowo, abyś na nowo ją ujrzał.

- Jedno słowo ? -zapytał ze zdziwieniem uczeń. -Tygiel jest wygaszony i alembiki są wypełnione popiołem. Co uczynisz, aby ją wskrzesić ?

Paracelsus spojrzał na niego ze smutkiem.
- Tygiel jest wygaszony - powtórzył - i alembiki są wypełnione popiołem. O zmierzchu moich długich dni używam innych narzędzi.

- Nie śmiem pytać, jakich - powiedział obcy przebiegle, a może pokornie. - Mówię o tym, którego użyła boskość, aby stworzyć niebo i ziemię, i niewidzialny Raj, w którym jesteśmy, lecz grzech pierworodny ukrywa go przed nami. Mówię o Słowie, o którym naucza nas Kabała.

Uczeń powiedział chłodno:
- Proszę cię pokornie, ukaż mi, jak znika i pojawia się róża. Nie dbam o to, czy posłużysz się alembikiem czy Słowem.

Paracelsus zamyślił się. W końcu powiedział:
- Gdybym to uczynił, rzekłbyś, że to kształt nadany przez magię twoich oczu. Cud nie dałby ci wiary, której szukasz. Zostaw różę w spokoju.

Młodzieniec patrzył na niego wciąż z niedowierzaniem.

Mistrz podniósł głos i powiedział mu:
- A właściwie, kim ty jesteś, by wejść do domu Mistrza i żądać od niego cudu ? Czego żeś dokonał, aby godnym być tego daru ?

Uczeń odparł, drżący:
- Wiem, że niczego nie dokonałem. Proszę cię, w imię tych wielu lat, które poświęcę terminowaniu w cieniu twej osoby, pozwól mi ujrzeć popiół, a potem różę. O nic więcej cię nie poproszę. Uwierzę w świadectwo moich oczu. Pochwycił gwałtownie szkarłatną różę, którą Paracelsus położył na pulpicie, i cisnął ją w płomienie. Zniknęła barwa i pozostała tylko smużka popiołu. Przez nieskończoną chwilę czekał na słowo i na cud.

Paracelsus stał niewzruszony. Powiedział z osobliwą prostotą: - Wszyscy medycy i wszyscy aptekarze Bazylei utrzymują, ze jestem oszustem. Być może mają słuszność. Oto jest popiół, który był różą i który już nigdy nią nie będzie.

Młodzieniec poczuł wstyd. Paracelsus jest szarlatanem albo zwykłym wizjonerem a on, intruz, przekroczył jego progi i teraz zmusza go do wyznania, że jego słynne sztuki magiczne były pozorem.

Ukląkł i rzeki mu:
- Mój czyn jest niewybaczalny. Zabrakło mi wiary, której Pan żąda od wierzących. Pozwól, bym nadal widział popiół. Powrócę, gdy będę silniejszy i będę twoim uczniem, a u kresu Drogi zobaczę różę.

Mówił ze szczerą pasją, lecz jego pasja była litością, jaką wzbudzał w nim stary mistrz tak wielbiony, tak lżony, tak sławny, a przez to tak próżny. Kim był on, Johannes Grisebach, by dokonać świętokradczego odkrycia, że pod maską nie ma nikogo ?

Pozostawienie złotych monet byłoby jałmużną. Zabrał je, wychodząc. Paracelsus odprowadził go do podnóża schodów i powiedział mu, że w tym domu zawsze będzie oczekiwany.
Obaj wiedzieli, ze już się nigdy nie zobaczą.

Paracelsus został sam. Zanim zgasił lampę i usiadł w znużonym fotelu, nasypał w dłoń garść popiołu i wypowiedział cicho jedno słowo.

Róża zmartwychwstała.