niedziela, 14 sierpnia 2011

WarsawLive: Urodziny Didi 12.08.2011

WarsawLive: Urodziny Didi 12.08.2011

Jerzy wykonał całą sesję zdjęciową podczas 32 moich urodzin :)))

wtorek, 5 lipca 2011

Jeden w dwa ADWOKAT

Jedynka ze skrzydłem dwa: 1w2 - "Adwokat"

To skrzydło daje jedynce więcej ciepła i pozytywnych odczuć międzyludzkich. Wysokie standardy i wymagania są nieco stonowane przez bardziej ludzkie oblicze. Jedynka z tym skrzydłem, rozumie i łatwiej wybacza innym za to, że nie spełniają jej oczekiwań. Ciężko pracuje, poświęca swój czas i energię, aby poprawić warunki życia innym.
Gdy jest w stresie, może być bardzo gwałtowna i agresywna. Uważa się za jedyną osobę trzymającą się zasad. Ma przerost autorytatywnych ambicji i jest zarozumiała. Może wygłaszać moralizatorskie kazania lub próbować uderzać w czyjś czuły punkt. Możliwa jest postawa "rób jak Ci mówię, a nie to co Ja robię". W tym co robi i mówi okazuje dużo hipokryzji, ponieważ jest przekonana o swoim wysokim morale, podczas gdy inni nie spełniają jej standardów. Jest też bardzo nie konsekwentna w swoim zachowaniu. Ustala własne reguły, po czym je zmienia w zależności od potrzeby chwili.

Jedynka w mi
łości
zwraca uwagę i pamięta o wszystkich szczegółach.
Docenia drobne gesty: przyjście na czas, odpowiednie przedstawienie się, pamiętanie imion i nazwisk.
natychmiast przyznawaj się do błędu. Oczyści to atmosferę i zapobiegnie pretensjom.
wnoś coś nowego i zabawnego do związku. Jedynka często popada w rutynę.
nie obnoś się ze swoimi sukcesami. Sam pracuj nad realizacją i ulepszeniem swoich celów.
miej własne zainteresowania. Jedynka często pracuje sama i jest ją ciężko zmusić do wspólnych zajęć.
przyjemność i radosne chwile, wprowadzają jedynkę w stan lękowy "skoro się tak dobrze bawimy to na pewno zaraz coś się złego stanie"

Jedynka w pracy
lubi ściśle określone zadania i harmonogram zajęć
zwraca uwagę na szczegóły. Wykonuje pracę wg listy, punkt po punkcie
preferuje skupienie się na pracy niż nad rozwijaniem znajomości.
zdaje sobie sprawę z problemów i krytycznych uwag, ale ma problem z zaproponowaniem innych rozwiązań. Zbyt duże prawdopodobieństwo wystąpienia błędu
pracuje ciężko dla sprawy; dla dobrego przywódcy, dla kompetentnej drużyny
unika ryzyka. Ryzyko prowadzi do błędów. Gdy ma wątpliwości, czeka.
w przypadku błędu lub niepowodzenia, unika brania odpowiedzialności "To nie była moja wina", "Był ku temu powód, tak się musiało stać"

Rozpoznanie jedynki

Typowy komentarz jedynki:

"Wiem, że mam rację. Dlaczego mam iść na kompromis ?"
"Jestem swoim największym krytykiem."
"Przez całą moją karierę, musiałem naprawiać błędy innych."
"Gdy byłem dzieckiem, zawsze mi powtarzano: na pewno stać Cię na więcej"

Jedynki są często inteligentne i niezależne więc może się mylnie identyfikować z piątką, jednakże jedynka jest typem akcji i podejmowania działań, podczas gdy piątka głównie zajmuje się rozmyślaniem. Jedynka często się zamartwia i ma skłonność do lęków, może więc się mylnie utożsamiać z szóstką, ale jedynce mniej zależy na nawiązywaniu stosunków z innymi i nie jest dla niej ważne szukanie porozumienia z grupą. Jedynka często może popadać w depresję gdy nie potrafi sprostać wysoko postawionym sobie wymaganiom. W takich chwilach, jedynka się może utożsamiać z czwórką, ale czwórka jest wobec siebie bardziej pobłażliwa i wyrozumiała, podczas gdy jedynka ciągle się oskarża, a nawet odczuwa do siebie wstręt. Dodatkowo czwórka potrafi wyrazić swoje emocje, podczas gdy jedynka jest bardzo powściągliwa w okazywaniu swoich odczuć.

SUN

wstęp:
Kiedy inni oczekują od nas, że staniemy się takimi jakimi oni chcą żebyśmy byli, zmuszają nas do zniszczenia tego kim naprawdę jesteśmy. To dosyć subtelny rodzaj morderstwa. Większość kochających rodziców i krewnych popełnia je z uśmiechem na twarzy......TO TAK NA DZIŚ ;) Dorota Tomaszewska


Mini Niedziela - /artykuły/
"(...) Gdyby się z nim nie spotkała to cały świat dzisiaj wyglądałby inaczej. Gdyby poprzednie doświadczenia tak mocno nie zadziałały na jej uczucia, szarpiąc bezwzględną hipnozą, też wyglądałoby to wszystko inaczej. Na pewno było by łagodniej, mniej rozbujanie, mniej szalenie, mniej... No właśnie - czy byłaby w mniejszym stopniu sobą? Czy wiodłaby spokojne, bezpieczne, ustabilizowane życie mądrej, dorosłej kobiety?Skondensowana do nieznośnego bólu energia, poskładana z zasobów umysłowych, emocjonalnych i duchowych poszukiwań, przybierałą cielsko kameleona zmieniającego kolory wedle otoczenia, ale zmieniającego też kształty i aury.

A skąd tyle lęku przed byciem sobą? Brak wierności samej sobie ładował ją w sytuacje - wyzwania. Czyżby jedyną atrakcyjną formułą życia bezustannie okazywało się chybotanie się na krawędzi?
Wychodząc poza kolejne nawiasy społecznych krat i przykazań bez opieki, odzyskiwała wolność.Nie wiedziała czym ta wolność pachnie i jak wielu kolejnych wyrzeczeń pożąda. Pragnienia okazywały się byc skażonymi, a ich siła rosła wraz z odczuwanym bólem i frustracją. Objawiały szczególną właściwość - niezaspokojenie. Marianna spodziewała się możliwych skutków swoich lekkomyślnych działań, lecz siła świadomości kazała jej wziąć pod uwagę wszelkie konsekwencje. Myślała, że w życiu najważniejsze jest doświadczanie siebie. Lądując gdzieś, ładując się w coś, wchodząc w specjalne układy dążymy przecież do poznania. Chcemy wiedzieć, pamiętać, a w reszcie potrafić tak ustawiać własne żagle, aby móc korzystać z możliwości, rozwijac odkryte, odkrywać uśpione.Skacząc po zmysłowych możliwościach, w końcu dobijamy płótno do blejtramu. Zaklejamy, gruntujemy, czekając odpowiednio na spodziewane efekty, aby móc wreszcie przystąpić do pracy nad nowym obrazem. Zawsze trenujemy siebie samych, pokonujemy siebie, a potem płyniemy w rejs - własny rejs.Odpuściła."fragment powieści Minissy Sunday "Cosmologic"

środa, 27 kwietnia 2011

Róża Paracelsa

Jorge Louis Borges
Róża Paracelsa
Tłumaczenie - Zofia Chądzyńska
Opracowanie - Krzysztof Sucherek



W pracowni, która zajmowała obie izby piwnicy, Paracelsus prosił swojego Boga, swojego nieokreślonego Boga, jakiegokolwiek Boga, by zesłał mu ucznia. Zmierzchało. Wątły ogień na kominku rzucał nieregularne cienie. Zbyt wielkim wysiłkiem było wstać i zapalić żelazną lampę. Paracelsus roztargniony z powodu znużenia, zapomniał o swojej prośbie .

Noc zamazała już tygiel i zakurzone alembiki, gdy załomotano do bramy. Wstał senny, wspiął się po krótkich spiralnych schodach i otworzył jedno skrzydło drzwi. Wszedł nieznajomy. On również był bardzo zmęczony. Paracelsus wskazał mu ławę; obcy usiadł i czekał. Przez jakiś czas nie zamienili słowa.

Mistrz przemówił pierwszy:
- Pamiętam twarze z Zachodu i twarze ze Wschodu - powiedział nie bez pewnego patosu. - Twojej nie pamiętam. Kim jesteś, czego ode mnie chcesz ? - Moje imię nie ma znaczenia - odrzekł obcy. - Trzy dni i trzy noce wędrowałem, aby wejść do twego domu. Chcę być twoim uczniem. Przynoszę ci cały mój majątek. Wydobył sakiewkę i wytrząsnął ją nad stołem; uczynił to prawą ręką. Monet było wiele i ze złota. Paracelsus stanął za jego plecami, by zapalić lampę. Gdy się odwrócił, spostrzegł, że lewa ręka przybysza trzyma różę. Róża zaniepokoiła go.

Pochylił się, złączył koniuszki palców i powiedział:
- Mniemasz, że potrafię wytworzyć kamień, który przemienia wszystkie elementy w złoto, a sam złoto mi dajesz. Nie złota szukam i jeżeli ty pragniesz złota, nigdy nie będziesz moim uczniem.

- Złota nie pragnę - odpowiedział obcy. - Te monety świadczą tylko o tym, jak silna jest moja wola studiowania. Chcę, byś nauczył mnie Sztuki. Chcę przebyć u twojego boku drogę, która prowadzi do Kamienia.

Paracelsus odrzekł powoli:
- Droga jest Kamieniem. Początek jest Kamieniem. Jeżeli nie pojmujesz tych słów, jeszcze nie zacząłeś pojmować, każdy krok, który uczynisz, jest celem. Obcy spojrzał na niego z niedowierzaniem. Powiedział zmienionym głosem: - Ale, czy cel istnieje ?

Paracelsus uśmiechnął się.
- Oszczercy, którzy są nie mniej liczni od głupców, twierdzą, że tu nie ma, i nazywają mnie szalbierzem. Nie przyznaję im racji, chociaż niewykluczone, że cel jest tylko ułudą. Wiem, że Droga istnieje.

Zapadło milczenie i odezwał się obcy:
- Gotów jestem przemierzyć ją z tobą, nawet jeżeli musielibyśmy wędrować wiele lat. Pozwól mi przebyć pustynię. Pozwól mi dojrzeć, choć z oddali. ziemię obiecaną, nawet gdy gwiazdy nie pozwolą mi po niej stąpać. Pragnę dowodu, nim wyruszę w drogę.

- Kiedy ? - zapytał z niepokojem Paracelsus.

- Zaraz - powiedział uczeń z nagłym postanowieniem.

Zaczęli rozmowę po łacinie, teraz mówili po niemiecku.

Młodzieniec uniósł różę do góry.
- Powiadają - rzekł - że potrafisz spalić różę i wskrzesić ją mocą twojej sztuki. Pozwól mi być świadkiem tego cudu. O to cię proszę, a potem oddam ci całe moje życie.

- Jesteś bardzo łatwowierny - powiedział mistrz. - Nie łatwowierności mi trzeba; żądam wiary.

Obcy nalegał.
- Dlatego, iż nie jestem łatwowierny, pragnę na własne oczy ujrzeć unicestwienie i zmartwychwstanie tej oto róży. Paracelsus ujął różę i, rozmawiając, bawił się nią.

- Jesteś łatwowierny - powiedział. - Mówisz, ze potrafię ją zniszczyć ? - Każdy potrafi ją zniszczyć - powiedział uczeń.

- Mylisz się. Czy sądzisz, że cokolwiek można zwrócić nicości ? Czy sądzisz, że pierwszy człowiek w Raju mógł był zniszczyć jeden choćby kwiat lub źdźbło trawy ?

- Nie jesteśmy w Raju - powiedział z uporem młodzieniec. - Tu, pod księżycem, wszystko jest śmiertelne.

Paracelsus powstał.
- W jakimże innym miejscu jesteśmy ? Sądzisz, ze boskość może stworzyć miejsce, które nie byłoby Rajem ? Sądzisz, że Upadek jest czymś innym niż niewiedzą ? Że jesteśmy w Raju ?

- Każda róża może spłonąć - powiedział wyzywająco uczeń.

- Jest jeszcze ogień na kominku - powiedział Paracelsus. - Jeżeli rzuciłbyś tę różę w palenisko, sądziłbyś, że strawił ją ogień i jedynie popiół jest prawdziwy. Powiadam ci, róża jest wieczna i tylko jej kształt może się zmienić. Wystarczyłoby jedno moje słowo, abyś na nowo ją ujrzał.

- Jedno słowo ? -zapytał ze zdziwieniem uczeń. -Tygiel jest wygaszony i alembiki są wypełnione popiołem. Co uczynisz, aby ją wskrzesić ?

Paracelsus spojrzał na niego ze smutkiem.
- Tygiel jest wygaszony - powtórzył - i alembiki są wypełnione popiołem. O zmierzchu moich długich dni używam innych narzędzi.

- Nie śmiem pytać, jakich - powiedział obcy przebiegle, a może pokornie. - Mówię o tym, którego użyła boskość, aby stworzyć niebo i ziemię, i niewidzialny Raj, w którym jesteśmy, lecz grzech pierworodny ukrywa go przed nami. Mówię o Słowie, o którym naucza nas Kabała.

Uczeń powiedział chłodno:
- Proszę cię pokornie, ukaż mi, jak znika i pojawia się róża. Nie dbam o to, czy posłużysz się alembikiem czy Słowem.

Paracelsus zamyślił się. W końcu powiedział:
- Gdybym to uczynił, rzekłbyś, że to kształt nadany przez magię twoich oczu. Cud nie dałby ci wiary, której szukasz. Zostaw różę w spokoju.

Młodzieniec patrzył na niego wciąż z niedowierzaniem.

Mistrz podniósł głos i powiedział mu:
- A właściwie, kim ty jesteś, by wejść do domu Mistrza i żądać od niego cudu ? Czego żeś dokonał, aby godnym być tego daru ?

Uczeń odparł, drżący:
- Wiem, że niczego nie dokonałem. Proszę cię, w imię tych wielu lat, które poświęcę terminowaniu w cieniu twej osoby, pozwól mi ujrzeć popiół, a potem różę. O nic więcej cię nie poproszę. Uwierzę w świadectwo moich oczu. Pochwycił gwałtownie szkarłatną różę, którą Paracelsus położył na pulpicie, i cisnął ją w płomienie. Zniknęła barwa i pozostała tylko smużka popiołu. Przez nieskończoną chwilę czekał na słowo i na cud.

Paracelsus stał niewzruszony. Powiedział z osobliwą prostotą: - Wszyscy medycy i wszyscy aptekarze Bazylei utrzymują, ze jestem oszustem. Być może mają słuszność. Oto jest popiół, który był różą i który już nigdy nią nie będzie.

Młodzieniec poczuł wstyd. Paracelsus jest szarlatanem albo zwykłym wizjonerem a on, intruz, przekroczył jego progi i teraz zmusza go do wyznania, że jego słynne sztuki magiczne były pozorem.

Ukląkł i rzeki mu:
- Mój czyn jest niewybaczalny. Zabrakło mi wiary, której Pan żąda od wierzących. Pozwól, bym nadal widział popiół. Powrócę, gdy będę silniejszy i będę twoim uczniem, a u kresu Drogi zobaczę różę.

Mówił ze szczerą pasją, lecz jego pasja była litością, jaką wzbudzał w nim stary mistrz tak wielbiony, tak lżony, tak sławny, a przez to tak próżny. Kim był on, Johannes Grisebach, by dokonać świętokradczego odkrycia, że pod maską nie ma nikogo ?

Pozostawienie złotych monet byłoby jałmużną. Zabrał je, wychodząc. Paracelsus odprowadził go do podnóża schodów i powiedział mu, że w tym domu zawsze będzie oczekiwany.
Obaj wiedzieli, ze już się nigdy nie zobaczą.

Paracelsus został sam. Zanim zgasił lampę i usiadł w znużonym fotelu, nasypał w dłoń garść popiołu i wypowiedział cicho jedno słowo.

Róża zmartwychwstała.