środa, 30 lipca 2008

moi

QUEST
Wciąż nie znasz dnia ani godziny. Godzinami przeglądając się
w lustrze nie zauważam już piękna. Zniewolony mój wzrok podąża wciąż tym jednym tropem nieuchwytnym dla zmysłów. Łatwo popadam w przesadę. Wyobraźnia ucieka wyolbrzymiając to, co ukryte. Stając tęsknotą, której nie mogę wyrazić. Niespełnialnym dążeniem do absolutu. Magiczny bezkonkret, bezkształtny marazm w nicości iluzji bogactwa i dobrodziejstwa miłości. Hiponotyzerski trans orgiastyczny. Po ekstazie przychodzi zejście schodami na ziemię, po zejściu zmęczenie i kolejne przeczekiwanie bez życia, aż do następnego…
Muszę tak gonić ułudę i mimo uzmysłowienia sobie, że nią właśnie jest, staram się ją urzeczywistniać. Wciąż głodna. Niezaspokojona. Ciekawość i lęk, rozpierająca energia i poczucie braku. Zastanawiające jak nicość wciąga. Mrok wydaje się pełen przygód i tajemnic. Wchodząc pławisz się w głębi nieostrości a kiedy trzeba wrócić do brutalności – cierpisz, choć znosisz to z godnością.

art analizy*- rozmowy

- J.Ż. - Czy jest ktoś kto stanowi dla Ciebie wzór/autorytet/ jeśli chodzi o malowanie portretów?

- D.D. - Mam kilku "mistrzów" i jak łatwo się domyśleć to artyści plastycy, malarze, happenerzy, scenografowie nawet.Niekolejno, ale każdy z nich mi rozszerzył świat sztuki, a było tych otwieraczy oczu oczywiście o wiele więcej.portretowo bardziej dosłownie:Jacek Malczewski, Olga Boznańska, Stanisław Ignacy Witkiewicz, Stanisław Wyspiański, Władysław Popielarczyk, Tadeusz Kantor (rysunek), Józej Szajna. nawet współcześnie tworzone prawie anonimowe formy, które tworzą grafficiarze, muralowcy... Nie mam zatem jednego autorytetu. Każda z tych inspiracji, każdy z tych nauczycieli wnosi coś odmiennego do mojego pojmowania dobrego portretu. Jestem zachwycona ich dorobkiem. Tworzę coś swojego.Ograniczenie do jednego autorytetu w sztuce uważam za samobójstwo. Wyklucza możliwość tworzenia autonomicznego języka plastycznego...
- Masz dla mnie jakieś sugestie, jak rozwinąć działalność artystyczną?Czy komuś coś przychodzi do głowy, kiedy czyta nasze słowa?Zapraszam do dyskusji!

///

Konrad Karwiński (GL)
Zmieniam siebie,ludzi, świat....nalepsze :)

- „oczko jest dlatego, ponieważ wszystko się zmienia :) POZA to obszar modyfikowany przez obserwatorów. W czasie świadomego snu można wydzielić obszar dla siebie i go zmodyfikować, utrzymać go dłużej niż istnieje sen, spotkać innych oobenautów, pobierać nauki, etc. etc. Nawigatorzy z Monroe Institute spotykają się w sztucznie stworzonym POZA (POZA w POZA :D) po czym z tego miejsca zaczynają dalszą ekplorację. Po jej zakończeniu znów wracają do POZA i dopiero do ciał. Krótko pisząc POZA to obszar sztucznie stworzony w astralu, bezpieczna przystań, gdzie można wrócić w razie zagrożenia (zamiast ewakuować się bezpośrednio do ciała), może to być wyspa, las, łąka, cokolwiek co daje poczucie komfortu i bezpieczeństwa obserwatorowi.
Malujesz portrety Dominika? Może namalujesz coś ze świata astralnego? Czy to już samo w sobie nie jest genialną motywacją, żeby doświadczyć zjawiska świadomych snów? ;)”

wtorek, 29 lipca 2008

mały cytat

Napisałam tak o swoim czarno-białym zdjęciu ponizej:

- //Patrzę na siebie w czarno-białym kontraście//spojrzenie na chłodno w maksymalnym kontraście, bez ubarwień, sztucznych dopowiedzeń i fanatyzmu, czy konfabulacji. odsłanianie siebie służy przede wszystkim mnie. jestem rzetelna, uczciwa z samą sobą, szukam prawdy o sobie i świecie, który na mnie wpływa. szukam doskonalenia siebie i swoich relacji z innymi. szukam wreszcie syntezy własnej dla ogarnięcia wielości znaczeń, sytuacji, działań ludzkich, emocjonalnych, twórczych, matczynych, partnerskich, przyjacielskich, codziennych i niecodziennych w wymiarze uniwersalnym.
what to think?

a Pan A.A.M. odpowiedział:

- ...i stalą się szarość wesoła a słonce już sobie poszło..... zresztą wróci - tak jak wczoraj... a kolory zostaną tam gdzie je przed nim schowałaś... Ty dużamała


środa, 23 lipca 2008

self photo


... z wielką powagą odsłaniam siebie w czarno białym kontraście


uważność i skupienie przeplata się z rozbawieniem i melancholijnym nastrojem {wtajemniczonym w prawa naturalne}

Pasja powinna być żywym elementem codzienności. Każdego dnia zbieram wrażenia wizualne, dźwiękowe, dotykowe oraz takie, których jeszcze dziś nie nazwę tutaj. ..
z całą pewnością mogę stwierdzić, że obrazowe, związane z patrzeniem - mają dla mnie kluczową wartość.
Realizacja pasji w przenikaniu inspiracji z tworzeniem to kwestia otwartości, przepuszczalności dla pewnych wrażeń. Należy pozwolić im wejść i zagościć w nas. Potem przychodzą inne i razem rozmawiają.
Z rozmów czasem coś się rodzi, wyłażąc na zewnątrz, wyczołgując się z gęstych bagien lub wyfruwając lekko jak ważka nad staw.
Jak gęsty cień przenika na powierzchnię podobrazia i czasem tworzy zadowalające efekty. Czyli wybuchowa mieszanka tego, co nas spotyka, skumulowana, streszczona i wyselekcjonowana emanacja nas samych. Może być przytłaczające, smutne lub groźne, jeśli szczere. Czasami całkowicie instynktowne. „Muszę TO teraz zrobić!” – chociaż nie uświadamiam sobie – dlaczego.
Trzeba walczyć o prostotę i syntezę, spójność, harmonię, czystość przekazu, jasność myśli.
Nie powiedziałam, że to ładnie i przyjemnie…
Czasem nie da się znieść wszystkiego. tak dużo naraz, tak silne oddziaływanie, szalony atak bodźców, intensywność, prawie nie do zamieszczenia w jednym człowieku....
i wtedy... pojawiają się demony szaleństwa... a czasem tylko wielkiej sztuki.

...tak na prawdę, życie z pasją daje poczucie pełni. Wtedy zwykle czujesz, że żyjesz, a to, co robisz jest tylko Twoje, później możesz sie tym dzielić i czuć wielką satysfakcję. Ale tylko na chwilę, bo już następne czary skradają się za rogiem bladych świtem ulic.

Pasja to zachwyt. Pasja to miłość twórcza. Spontaniczność działań przy jednoczesnej konsekwencji i ciągłości. Zanurzenie w pełnym emocji własnym świecie, do którego wciąż powracam, wciąż inna, zawsze ta sama.

poniedziałek, 21 lipca 2008

na dachu świata

„W małżeństwie cudów nie ma. Największym cudem jest miłość.” Tak zadedykowana księga cudów Chin trafiła w ręce nowożeńców, którzy ten wielki moment świętowali na dachu świata. Górzysty teren. Każda góra wyściełana zielenią środkowego lata. Motyw goniący następny motyw już po pewnym czasie sam stawał się kadrem obrazu olejnego pozbawionego twardej materii płótna i sztywnych reguł technologii techniki malarskiej. To może nieelegancko, że przedkładam sztukę nad wesele…
Ślub i wesele odbyły się w bardzo eleganckim tonie. Maleńki kościółek drewniany, grzmot dudniącego kapłana. „Wy bądźcie jak skała!!” Wilgoć górska drewnianych desek nasyconych zapachem kadzidła. Małe drewniane rzeźby świętych, belka w sklepieniu, skupienie bez zbędnego splinu i ociekania złotem. Prostota i prawdziwość przeżywania wydarzeń, które na zawsze zapadają w pamięć. Słów o wierności, miłości i że nie opuszczę Cię aż do śmierci. Pamiętam łzy szczęścia w oczach panny jeszcze. (…)

To nie są chińskie wynalazki czy cuda. Nasz kraj, natura z trzewi wyczuwalna, szumiące przestrzenie, a w środku połaci wysokich suchych traw chór świerszczy wspiera krwioobieg wielkiej przyrodzie. Słońce stopniowo schodzi zboczem górskim prasując runo leśne, kobierce trawiaste. Nadciągają chmury z ziemi zrodzone. Wyciągnięte wilgocie, utkane z mgieł cząsteczki obłoków co jak potężne smoki rosną w górę, aby zakłębić się wokół ziemi.
Gdyby miłość upodobnić do mocarzy żywiołów byłaby potęgą niezniszczalną.

Jak skała! – grzmiał wysłannik Boga.

niedziela, 6 kwietnia 2008

Wielki sen

HOSPITALIZACJA
Szpital mieści się w XIX wiecznym budynku. Grube mury, wysokie kondygnacje, okna od podłogi do sufitu. Podłogi surowe, wylany beton w kolorze wyschniętych, dojrzałych wiśni na korytarzu. Oddział czeka na remont. Ubikacja powinna nosić nazwę „latryna”, nie tknięta bodaj od początku istnienia szpitala, przedstawia sobą dość żałosny widok. Łazienka nie funkcjonuje, prysznice stoją jak atrapy, nie da się ich użyć. Przez korytarz przelatuje często powiew kloaki. Niektóre starsze kobiety załatwiają potrzeby pod siebie, niektóre wręcz nie potrafią korzystać z ustępów. Niektóre poruszają się na wózkach lub chodzą oparte o balkoniki.
Łóżka w pokojach przeszły już wiele. Żelazne, sprężynowe i skrzypią przy najmniejszym ruchu. Na sprężynach leżą grube deski podtrzymujące materace obciągnięte ceratą. Podczas snu deski wysuwają się, więc poranne słanie łóżek wymaga dodatkowych zabiegów, by wszystko wróciło na swoje miejsce.

PAJĄK
Wznoszę wyobraźnią cały szpital pod niebiosa. Unosi się swobodnie ponad ziemię. W lekkim tanecznym kołysaniu zaprzecza prawu grawitacji. Dryfujący w oceanie błękitu niebieskiego osiada na ołowianych skłębionych chmurach. W niekończącym się locie robi niewielkie przystanki wtapiając się w gęstwinę kumulusów niczym w pierzaste fioletowo brunatne lody. Zamczysko chorób istnieje tylko w racjonalnej świadomości zdrowych odwiedzających. Zaglądają tu na chwilę za strachem, by szybko wrócić do stałej i bezpiecznej codzienności.
Cisza utrwaliła mury wzmacniając je i pogrubiając. Całość wydaje się niezniszczalna, jak potężna machina oblężnicza, jak twierdza, której nikt nie chce zdobyć, co daje jej olbrzymią moc i poczucie osamotnienia.
Ściany z zewnątrz porastają wyschnięte pnącza, tworzące siatkę liany, nigdy nienaruszona pajęcza sieć. Pająk – potwór zabezpieczył na sztywno swój spichlerz. Byt zapewniony na wiele lat. Strzeże zdobyczy trzymając zamczysko w mocnym uścisku, w złowrogich sidłach. Jesteśmy załatwieni. Nasz los zależy od niego. Niektórych więzi naprawdę długo. Tylko wybrańcom pozwala odejść po kilku dniach. Karmi się chorobami suchotników tak długo, jak długo toczy ich zaraza. Potem puszcza na wolność. Jednych do dawnego ich świata, na innych zsyła śmierć, gdy stają się bezużyteczni. Ma swoich ulubieńców, którym każe jeszcze tu wracać.
Codziennie wykonuje ciężką analityczną pracę nad każdym więźniem. Podejmuje setki decyzji i nigdy nie zaniedbuje nikogo ze swoich gości.
Jego nie dotyczą kategorie dobra i zła.

SEN i HRABINY
Pierwszy sen w szpitalnym łóżku, kiedy wreszcie zaznałam ukojenia, okrył mnie rozrzedzonym gołębim puchem, kołderką z obłoczków, bitą śmietaną słodzącą moje spanie.
Teraz sosny za oknem. Kołyszą się łagodnie na wietrze. Rozpostarte zielonością niedojrzałą gałęzie falują płynnie w rytmie wczesnego popołudnia. Kiedy porwie je silniejszy wiatr, kazda odchyla się w swoją stronę. Machają cięzkimi głowami dostojne hrabiny. Peruki trzymają się mocno, jak Chińczyki... Wiecznie aktywne rozgarniają przestrzeń rękami, gałęziami powykręcanymi niemozliwie w róznych kierunkach. Zawłaszczają miejsce, które ludzki język nazwał lasem i panują dostojne, budzące szacunek, niepokonane, dumne.

KOTY
Karmię koty. Przychodzą pod balkon. Zrzucam im niezjedzone resztki z posiłków. Same dobre. Patrzą mi prosto w oczy. Szczególnie dwa rude. Mają niespotykany błękit oczu. Jasny, pastelowy, wyblakły błękit, taki troche sztuczny, jakim maluje się ściany, o działaniu uspokajającym. Hipnotyzujący kolor oczu patrzących ze szczerym zainteresowaniem. Ja zwieszona w pół z balkonu spoglądam w dół, gdzie wykręcone w górę łebki kociąt. Widzą we mnie przyjaciela. Czują coś, wiedzą coś, coś im dam. Patrzą mądrze, wyczekująco, nienahalnie.
Olga Tokarczuk w nowej książce poruszyła odkrywczą koncepcję Boga. "Prawdziwy Bóg jest zwierzęciem. Jest w zwierzętach, tak blisko, ze az go nie dostrzegamy. Codziennie się za nas poświęca, wielokrotnie umiera, karmi nas swoim ciałem, odziewa w swoją skórę pozwala na sobie testować lekarstwa, zebyśmy mogli zyć dłuzej i lepiej. Tak okazuje przywiązanie, obdarza nas przyjaźnią i miłością."

OCZY
Ludzkie oczy. Krązące po korytarzach spojrzenia. Stały punkt programu - kobiety wyraźnie zajete wyłącznie patrzeniem. Wyzerają twoją zewnętrzność, gapiąc się tempym wzrokiem, który śledzi kazdy ruch, kazdy przedmiot zostanie zauwazony, kazde działanie ocenione i skomentowane za plecami. Baby oczekują wciąz nowych widoków na korytarzu. Bezceremonialnie wbijają z ciebie wzrok, odprowadzając dokądkolwiek się udasz. Czerpią energię milcząco i chytrze, jak zwierzeta, przyczajone zawsze na stanowisku. Nie mają zainteresowań. Żerują tylko na zyciu szpitalnym innych, moze bardziej chorych, moze zbyt zdrowych. Umysłowo wyjałowione niczym stałe elementy wyposazenia, nietety bezuzyteczne i nieusuwalne zanim przyjdzie czas. Omijam jak słupy telegraficzne udając, ze nie widze tych uciazliwych spojrzeń.

Oczy lekarzy płci żeńskiej. Ciepłe, matczyne, otulają dodając otuchy. Po ludzku współczujące i smutne.
-Dlaczego pani doktor tak smutno na mnie patrzy? - usmiechnęła się łagodnie pełnią wdzięku, dziewczęcej delikatności, ale jednak... kwaśno. Wyraz twarzy przesiąknięty tym szczególnym smutkiem dystansu, medycznej wiedzy, doświadczeniem w kontaktach z pacjentami.
- Bardzo miło mi było się u pani doktor leczyć. - podziękowałam na koniec.
- Pani również była miłą pacjentką. - usłyszałam sztampową odpowiedź.
Kontakt i rozmowa z lekarzem poprawia kondycję. Sam jego widok ma działanie zdrowotne. A to wazne, bo wielodniowy pobyt w tym miejscu, silne antybiotyki co dzień podawane w duzych dawkach, izolacja, zatrzymanie biegu potocznych wydarzeń zyciowych moze generować stany depresyjne. Trzeba siły ducha, odpowiedniej postawy i dyscypliny wewnętrznej, zeby to dobrze i godnie przetrwać z efektem końcowym - duza poprawa zdrowia. Ten czas trzeba jakoś zagospodarować godząc się na wiele ograniczeń.

OKNO
Przeziebiłam się. To dodatkowo zaburza działanie mojego umysłu. Coraz intensywniej odczuwam życie szpitalne jako dzień świstaka. Zdaje się, że znajduję się w niebezpiecznej pętli czasowej. Powtarzalność rytuałów dnia zaczyna mnie przerazać. Te same słowa, zdania wypowiadane, sytuacje, rozmowy, to, czym żyją tu wszyscy codziennie sprawia, że czuję się zawieszona w prózni. Zatrzymany czas, wstrzymany cykl zycia, nieznośna kołomyja. Doba upływa za dobą jak obracający się w kółko diabelski młyn. Coraz słabiej odbieram pojawiające się drobne róznice. Tak silnie wpisują w nieznośną cięzkość tego bytu, ze juz w momencie pojawienia znikają przykryte koszmarem powtarzalności.
Człowiek sprowadzony do fizjologii mówi i mysli o jedzeniu, spaniu, wydalaniu, o tym, czy obiad za bardzo się nie spóźnia, kiedy będzie miał badania, co go boli, a co przestaje dokuczać.
Latryny odstraszają, pogoda nie sprzyja, pastowana podłoga śmierdzi, na korytarzu coś sie tłucze, dzwoni kosmiczny telefon, obiad sie spóźnia, znowu ziemniaki będą gliniaste i zimne.

Patrzę w okno. Nawet pogoda sie nie zmienia. Jest niezdecydowana, a zarazem jednej kategorii. Wiatr nie porusza sosnami. Niebo pokrywa równa, gładka warstwa bieli świetlistej, nieskazonej zadnym akcentem, niezdrowej, spokojnie groźnej. Brak nawet zapowiedzi zmian. Stagnacja, duszność, nuda, śmierć. Słońce tu nie świeci. Deszcz też wybrał przyjemniejsze rejony. Ptaki nie dają głosu, a przecież dobre mają warunki do koncertowania.
Las sosnowy. Opuszczony. Poddał się. Nie ma wyboru.

Jestem tu. Zamknięcie. Izolacja. Więzienie. Zakazy. Obowiązek poddania się procedurze leczenia. Otoczenie zaraziło się atmosferą, którą tym razem narzucili ludzie. Wszechogarniającym chorym powietrzem i zgniecionymi resztkami swobody myślenia i działania.

PIĘKNO
Trzy pary bioder opakowane w nie zawsze białą pościel spoczywają samotnie na swoich łózkach. Kobiece kształty. Chociaż pochodzą spod jednej rzeźbiarskiej ręki, róznią się znacznie. Linia brzegu pani po pięćdziesiątce jest subtelna, nie przerysowana, mimo mniejszej wypukłości, niż tej, którą posiada młodsza o ponad dziecięć lat pacjentka, wygląda bardziej kobieco.
Uda ułozone pod duzym kątem i odpowiednio ugięte kolana. Ich zarys tylko. Synteza formy. Gładkość powierzchni pościeli, jednorodność spajająca kształt. Miękkość i delikatnie wydzielane ciepło puszystości widoku budzą czułość, jaką czuje dziecko wobec matki. Szczególny zapach bezpieczeństwa. Jest w tym widoku dostojność, pewność, ale skromna - świadomość swojej wartości. Tchnienie marzenia i pełna materialność.
Forma prowadzi wzrok od biodra przez wklęsłość talii do łagodnie wspinającego się ramienia, które gładko zaokrąglone przemienia się w szyję i głowę. Widać tylko blond włosy. Okalając czaszkę szerokim gestem tworzą jaśniejące pasma.
Od biodra łagodnym spadkiem w dół biegnie zarys uda, a załamując się w kolanie spływa już prawie ku wyjściowej płaszczyźnie śpiącej w niewidoczne nawet konturem stopy. Pobrzmiewa wspomnienie syreny w układzie jej stóp.
Centrum pozostaje brzuch zamknięty w kościach miednicy, bioder, postawiony mocno kregosłupem. Epicentrum, esencja, jądro jasności.
Kobieta uchwalona.

czwartek, 3 stycznia 2008

odświeżamy datę

umiejscowieni, zamknieci w czasie poruszamy sie liniowo ku nieskonczonosci.
tempora grata! czas jest nam potrzebny. odliczamy, opisujemy, systematyzujemy wszystko w czasie. narzucony nam z gory, niezalezny od naszej woli, a jednak probujemy go usidlic. chcielibysmy panowac nad czasem. oswoic przemijanie, z ktorym wciaz nie mozemy sie pogodzic.

zdarza sie czasem zlapac taki stan bezczasowosci. to jak odczucie absolutu istnienia.

czas nieodlacznie pomyslany jest z zyciem fizycznym. poniewaz czujemy je najsilniej, czas linearny staje sie najwazniejszy. odnowy biologiczne, wstawki i poprawki silikonowe, laserowe, litfingi, jakies szalone zabiegi probujace oszukac proces starzenia sprawiaja, bysmy czuli sie lepsi, mlodsi. hipokryzja nieslychana!

widzialnemu dajmy prawo do ulegania naturalnym procesom. z reszta dojrzewanie jest piekne. zmarszczki rzezbia twarz nadajac jej charakteru, wyostrzanie rysow powoduje, ze czlowiek staje sie coraz bardziej wylawialny z tlumu, coraz bardziej indywidualny, interesujacy. dojrzalosc daje nowy rodzaj mocy wewnetrznej, pozwala zlapac szerszy oddech, dostrzec to, co w mlodzienczym pospiechu umyka, daje pelnie, madrosc, wieksza wiedze, doswiadczenie...
rozjasnia w glowie, czasem pozwala podjac trudne, acz wazne decyzje, uspokaja, dystansuje, rownowazy, ociepla. jest jak dojrzaly owoc, na ktory mamy ochote. brak mu cierpkosci, jest odpowiednio miekki, ma piekny pelny kolor, smakuje wysmienicie! a w sercu jego młode jeszcze pestki (...)

czas leczy rany, nie zatrzymasz go, wszystko odbywa sie w czasie, to byly czasy..., czas to pieniadz, od czasu do czasu, od sasa do lasa ;) zawczasu, wczasy, czasoprzestrzen, godziny, minuty nie moge spoznic sie... zawsze, nigdy, rzadko, czasami, ... dac czas czasowi, juz sie zaczasowalam wystarczajaco. Enough!

w każdym razie. dziś juz jest 3 stycznia 2008.
zamieniamy ostatnia cyferke z 7 na 8.
o czym to swiadczy?
ze znowu minal rok, jestesmy starsi, swiat w swym starzeniu tez sie delikatnie posunął....
co jeszcze to oznacza?
dla każdego co innego.
co dla Ciebie?

(ps. trzeba bedzie o nieskończoności napisać i o bezczasie)